piątek, 13 lutego 2009

...

Za górami, za lasami, za siedmioma dolinami,
tam gdzie rzeki łączą się z morzami,
w pewnym kraju, w dziwnym mieście,
w którym mostów jest ze dwieście
(tak naprawdę osiem tylko,
policzyłam to przed chwilką),
żyła sobie marzycielka.
Chciała mieć rodzinę wielką:
dobra mama, kochający tatko,
rozbrykanych dziatek stadko.

Smutno dni mijały królowej marzycielce,
bo rodziny szczęśliwej pragnęła wielce,
nie zjawiał się jednak żaden książę wspaniały,
który miałby jak ona tak rodzinne plany,
a trudno przecież samotnej kobiecie,
i powić i wychować wyczekiwane dziecię.

Aż w końcu nastały dni bardzo radosne,
ciepły wiatr znowu przywiał barwną wiosnę,
na gniadym koniu książę się zjawił,
w królestwie marzycielki na dłużej zabawił.
Tak jak ona pragnął i domu i dzieci,
więc wkrótce Królewna Zosia zjawiła się na świecie.

W bajkach, do których sięgamy pamięcią,
zwykle ropucha przemienia się w księcia,
lecz czasem w życiu, bez radości cienia,
jednak to książę w ropuchę się zmienia.
I naszej bohaterce los figla spłatał,
bo opuścił gniazdko ukochany tata,
zaraz po tym jak na świecie,
pojawiło się ich dziecię.
Nic to - pomyślała mama,
wszak dziecina ukochana,
najważniejsza jest i kropka
- w nosie mamy tego kmiotka.
Choć nie było łatwo mamie,
ciężko jest kobiecie samej...